Podążamy na południe. Przekroczywszy próg Kotliny Kłodzkiej tuż za Bardem, rozkoszujemy się przepysznymi widokami rozpościerającymi się dookoła nas. Naprawdę trudno skupić uwagę na drodze, więc co jakiś czas na chwilę przystajemy. Naszym celem są Duszniki-Zdrój, niesłusznie nieco zapomniane, ale niezwykle urocze dolnośląskie miasteczko.
Sudety to wyjątkowa kraina geograficzna na mapie polski. Pejzaże, które z powodzeniem mogłyby stanowić scenerię nie jednej filmowej superprodukcji. Góry, górki i pagórki dające satysfakcję i bardziej ambitnym górołazom, jak i rzeszom fanów narciarstwa, kolarstwa górskiego czy nordic walkingu. I ponad wszystko niezwykła historia tych ziem oraz przepiękna, przedwojenna architektura. Nie sposób oprzeć się urokowi Sudetów, a miejsce, do którego zmierzamy, jest kwintesencją całego ich piękna i uroku.
Dlaczego na jesienną wycieczkę wybraliśmy Duszniki-Zdrój? Kierowała nami przede wszystkim ciekawość. Wszak jest to miasteczko o wiele mniej oczywiste niż Karpacz czy Szklarska Poręba, dodatkowo cudownie wręcz wpisane w otaczające je Góry Bystrzyckie i Stołowe. Po większości z polskich kurortów wiedzieliśmy dokładnie, czego możemy się spodziewać. Ale Duszniki były dla nas swego rodzaju zagadką.
Zwykle kojarzone przede wszystkim z Fryderykiem Chopinem, dzięki organizowanemu tutaj od 70 lat festiwalowi, były miastem typowo uzdrowiskowym. Trudno się dziwić – wyjątkowy klimat tej części Dolnego Śląska i lecznicze wody sprzyjają procesowi podnoszenia zdrowotności. My jednak chcieliśmy spojrzeć na Duszniki z nieco innej perspektywy. Wszak ze zdrowiem jeszcze większych problemów nie mamy, co nie znaczy, że o nie dbać nie zamierzamy.
Podróżując po Polsce, która z każdą wycieczką coraz bardziej nas zachwyca, oprócz woli zwiedzania, poznania i duchowego uniesienia, stawiamy na aktywną formę spędzania wolnego czasu. I z takim też zamiarem wybraliśmy się w Kotlinę Kłodzką.
Na bazę wypadową wybraliśmy jeden z dusznickich pensjonatów i od razu przystąpiliśmy do zaplanowania najbliższych trzech dni. Jak się okazało, nie było to zadanie łatwe. Każdy z nas chciał odwiedzić możliwie wiele miejsc, ale ograniczającym nas czynnikiem był oczywiście czas. Robota nie zając, nie ucieknie, no ale mimo wszystko traktujemy wykonywane przez nas czynności przynoszące dochód poważnie.
Dzień rozpoczęliśmy od spaceru po samym miasteczku, którego historia sięga XIV wieku. Choć według niektórych źródeł w samym jego otoczeniu już na przełomie IX i X wieku wzniesiono drewnianą warownię. Nasz problem polegał na tym, że pomijając zamiłowanie do sportu i aktywnego spędzania każdej wolnej chwili, jesteśmy także pasjonatami historii i związanej z nią architektury. Spacer po mieście rozciągnął się zatem do późnego popołudnia, ponieważ każda piękniejsza kamienica przykuwała naszą uwagę na dłużej. Renesansowy ryneczek, z szeregiem przepięknych XVII i XVII-wiecznych domów, wyjątkowej urody Teatr Zdrojowy wraz z otaczającym go parkiem oraz oczywiście Muzeum Papiernictwa. To tylko niektóre zabytkowe perełki, które będąc w Dusznikach koniecznie trzeba zobaczyć. Dzień zakończyliśmy wyśmienitą kolacją nieopodal Teatru Zdrojowego, planując przy tym pozostałe dwa dni weekendu.
Kolejny dzień postanowiliśmy rozpocząć równo ze wschodem słońca. Rzut oka na mapę i otaczające Duszniki-Zdrój górskie terenu utwierdził nas w przekonaniu, że przed nami niezwykle intensywne dwa dni. Postanowiliśmy najpierw ruszyć górami Bystrzyckimi do Zieleńca (mało kto wie, że administracyjnie jest to część Dusznik-Zdroju), a nazajutrz wybrać się w Góry Stołowe.
Plan okazał się niemal doskonały. Po pierwsze dlatego, że zakładał spędzenie najbliższych kilkunastu godzin na górskiej wędrówce. A po drugie, ponieważ jak się okazało wrażenia, których doświadczyliśmy, na długo zapadną nam z pewnością w pamięć.
Chodzi przede wszystkim o same Góry Bystrzyckie. W wielu miejscach dzikie, ciche, pozbawione szumu i hałasu, który często spotkać można choćby w Karkonoszach. Niebywale wręcz klimatyczne, co podbijają jeszcze liczne ruiny domostw, w których z pewnością przed wojną toczyło się życie. Jest w Dolnym Śląsku i szczególnie w tych właśnie okolicach coś naprawdę niezwykłego, co trudno jest opisać słowami. To wszystko trzeba po prostu zobaczyć i przeżyć, aby ów wyjątkowy klimat poczuć.
Przechadzając się, czasem nawet poza szlakami, dotarliśmy do Torfowiska pod Zieleńcem. I tu znów zaskoczenie – baśniowy wręcz krajobraz, budząca się do życia natura zrobiły na nas piorunujące wrażenie. ?Dlaczego nie byliśmy tu wcześniej!?!? – zaczęliśmy się zastanawiać. Szybki lunch w Zieleńcu, wjazd kolejką linową na grzbiet Gór Orlickich i dalsza wędrówka, tym razem wzdłuż granicy z naszym południowym sąsiadem. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie skoczyli do pięknego, czeskiego schroniska – Masarykowej Chaty. Nie oszukujmy się – łyk wyśmienitego, lanego piwa w takich okolicznościach ujmy nikomu raczej nie przyniesie. Czekało nas jeszcze ?zdobycie? najwyższego szczytu polskiej części Gór Orlickich, Orlicy (1084 m) i powrót górami do Dusznik. Naszą uwagę przykuła po drodze jeszcze jedna atrakcja – Duszniki Arena. Trzeba przyznać, że nie mieliśmy pojęcia, że oprócz słynnych już w całej Europie Jakuszyc, mamy na Dolnym Śląsku nie mniej interesujące miejsce do uprawiania narciarstwa biegowego – i uwaga – biatlonu. Przez chwilę żałowaliśmy nawet, że na zielenieckich stokach nie zalega jeszcze pokrywa śnieżna.
Ostatni dzień naszego pobytu w tej części Sudetów postanowiliśmy spędzić w Górach Stołowych. Każdy z nas wielokrotnie już je odwiedzał, ale jest to takie miejsce, którego człowiek nigdy nie ma dość. Postanowiliśmy jednak nie iść na łatwiznę i nie podjeżdżać do Radkowa samochodem. Wybraliśmy o wiele dłuższy wariant, czyli spacer niebieskim szlakiem, który z Dusznik prowadzi tuż pod Wielki Szczeliniec.
O Górach Stołowych powiedziano i napisano już niemal wszystko. Ale one znów nas zaskakują klimatem, ukształtowaniem terenu, a jeśli człowiek wybierze mniej oczywiste szlaki i ścieżki, towarzysząca wędrówce atmosfera jest naprawdę niezwykła. Skały Puchacza, Kopa Śmierci, widok z Narożnika, no i oczywiście sudecki klasyk, czyli Wielki Szczeliniec – to wszystko to tylko część niezwykłych kaprysów natury, które podziwiać (i fotografować) można bez końca.
Niestety brakło nam czasu, bo w planach mieliśmy jeszcze powrót górami do Dusznik, ale chcąc nie być zbyt późno w domach (wszak kolejnego dnia szliśmy wszyscy do pracy – hurra!), musieliśmy wesprzeć się tutejszą komunikacją.
Niezwykle intensywny weekend utwierdził nas w przekonaniu, że Duszniki-Zdrój i bajkowe otoczenie tego miasteczka są doskonałym pomysłem nie tylko na weekend, ale tym bardziej na nieco dłuższy pobyt. I prawdę mówiąc, warto wziąć pod uwagę, że czas ten można spędzić niezwykle aktywnie i to niezależnie od pory roku. Pomijając górskie wędrówki, Duszniki i ich najbliższa okolica doskonale nadają się do uprawiania wielu sportów – kolarstwa szosowego i górskiego, nartorolek, biegania (w tym również przełajowego), a zimą oczywiście narciarstwa alpejskiego (Zieleniec), biegowego i biatlonu (Duszniki Arena).
Na pewno jeszcze nie raz tu przyjedziemy. Być może zapakujemy i nasze dzieciaki, które coraz częściej nie potrafią usiedzieć w miejscu. A że w Dusznikach i okolicy mogą dać upust nadmiarowi energii, chyba na ten przyjazd zdecydujemy się raczej prędzej niż później.